Węgierska melancholia: Marai i Varga

Posted on 30/11/2010

0


Dawno temu pod wpływem wpisu Pana Andrzeja Daszkiewicza na blogu Winogranie sięgnęłam po książkę węgierskiego pisarza Sandora Maraiego pt. „Sindbad powraca do domu”. Podobno ciężka lektura… hołd oddany przez autora Gyula Krudemu – pisarzowi, który dla Maraia był literackim guru.
Rzeczywiście siermiężnie przechodziłam przez opowiadanie z jednego dnia życia pisarza, a to za sprawą opisu węgierskiej kuchni, a właściwie opisu jej spożywania. Oto Sindbad przeżywa swój ostatni dzień życia – podróżuje po budapesztańskich ulicach i szynkach, po ulubionych restauracjach i duma… nad tym, jak to kiedyś było, a jakże – oczywiście lepiej. A przy tym dumaniu je i pije a jakże bez jedzenia nie można dumać! Co je Sindbad? Miałam wrażenie, że przede wszystkim tłuszcz. Opisy wycierania zacnych wąsów ze smalcu i zapijanie tłustego jedzenia palinką (no bo jaki inny sposób na strawienie takiej ilości tłustego jedzenia?) są na tyle sugestywne dla mnie, że nawet teraz potrafię sobie wyobrazić pozostały zapach na tych wąsach. A przy tym żadne metafizyczne górnolotne rozmyślania na temat życia, tylko rozgoryczenie i resentyment. Ale jeśli ktoś, pomimo smalcu na wąsach, chce podróżować po mrocznym Budapeszcie, to polecam tę książkę.
Chwilę później przeczytałam „Gulasz z turula” Krzysztofa Vargi i wszystko stało się jasne. Węgierska rzeka Melancholia płynie przez węgierską kuchnię:
„Smutek Węgrów bierze się w wielkiej mierze z kuchni. Należałoby przeprowadzić fundamentalne badania dietetyczno-psychologiczne na temat wpływu węgierskiego sposobu odżywiania się na narodowe i egzystencjalne nastroje. Mnie zawsze po obfitym budapesztańskim posiłku ogarniają: melancholia, tęsknota, smutek i zniechęcenie. Krew z głowy spływa do żołądka, by pomóc w trawieniu, ociężałość cielesna brata się z przekonaniem, że wszystko sensowne już się w moim życiu zdarzyło (o ile zdarzyło się naprawdę, a nie było tylko złudzeniem) i nie czeka już mnie żaden wzlot, żadna radość, najmniejsze szczęście. Jestem najedzony i nieszczęśliwy; dokonuję rachunku sumienia i jest to rachunek dziesięciokrotnie przekraczający kwotę, jaką muszę dać kelnerowi. Nie pomaga nawet kieliszek unicum, spędzający ciężar z żołądka, ale niespłukujący smutku z moich myśli.”  str.21-22
Ta książka to zdystansowane spojrzenie na historię i codzienność Węgrów, nie śmieszna, lecz pełna bólu i powagi z groteskowej ramie. Czytając ją myślałam, jak została odebrana przez Węgrów i jak bardzo Polacy oburzyli by się, gdyby ktoś rozliczył świętą polską historię i obyczaje w taki sposób?

I wreszcie nawiązując do Sindbada:

„W filmie Zoltana Huszarika Szindbad na podstawie opowiadań Gyuli Krudyego, naczelnego sybaryty węgierskiej literatury, jest scena, która podoba mi się do dziś. Pozostałe sekwencje tego słynnego obrazu z początku lat siedemdziesiątych – taniec w ogrodzie, pocałunki na cmentarzu, kobiety tarzające się po śniegu – smakują dziś jak pokruszona guma donald odnaleziona w piórniku z podstawówki.” str.26

To chyba o tę scenę chodzi Krzysztofowi Vardze: